„Przygoda podczas grzybobrania”
Razu pewnego dwaj bracia mali
na jagody i grzyby do lasu się wybrali.
Zabrali dzbanek, kobiałki zabrali
i prędziutko do lasu pognali.
Idą żwawo, weszli w las.
Zobaczyli ptaszka. Prowadź ptaszku nas!
Moi kochani jesteście mali.
Do lasu przyjdźcie wraz z rodzicami.
My mali? Co ty ptaszku mówisz.
Mylisz się, jesteśmy duzi.
Ja mam już osiem lat,
a sześć latek ma mój brat.
Odejdź ptaszku. Jakoś sobie poradzimy.
Drogę znajdziemy. W lesie nie zbłądzimy.
Gdy zakończy się dzisiejszy ranek,
jagód będziem mieli pełny dzbanek.
Dwie kobiałki pełne grzybków:
borowików, maślaków i prawdziwków.
Rozdzielmy się Janku. Więcej zbierzemy,
gdy się w różne strony rozejdziemy.
Na prawo poszedł Franek.
Zaś na lewo mały Janek.
Franek niesie kobiałkę oraz dzbanek.
Chyba uda nam się grzybobranie.
Rozgląda się za grzybkami.
Grzybki lubią rosnąć niewielkimi kępkami.
Widzę tam w dali jakiś grzybek.
Białą nóżkę ma, to chyba prawdziwek.
Prawdziwek to grzybek wyborowy.
Nóżka jego pękata kapelusz brązowy.
Zadowolony, szczęśliwy
włożył do kobiałki smaczne grzyby.
Idzie dalej grzybków szuka.
Znaleźć jadalnego grzyba to trudna sztuka.
Widzę borowika. To borowik ceglastopory.
Grzyb jadalny- lubiący góry.
Piękny okaz. Kapelusz brązowy.
Nóżka żółtoczerwona. Duży zdrowy.
Zadowolony, szczęśliwy
włożył do kobiałki smaczne grzyby.
Przystaje Franek. Coś się w trawie mieni.
Zaraz sprawdzę co wyrasta z ziemi.
Grzyb trujący. Kapelusz oliwkowobrunatny.
Żółta nóżka w czerwoną siatkę.
Bardzo kolorowy. To borowik ponury.
Nie będę go ruszał. Niech spogląda sobie w chmury.
Będę szukał dalej. Grzybki znajdę nowe.
Duże okazałe, smaczne i zdrowe.
Widzę żółty kapelusik. To chyba kurka.
Grzyb jadalny, lasu córka.
Kurki mają wklęsły kapelusik.
Ta jest jeszcze mała, podrosnąć musi.
Kurki te duże tylko zerwę,
Włożę do kobiałki, zrobię przerwę.
Zadowolony, szczęśliwy
włożył do kobiałki smaczne grzyby.
Przystanął Franek na małej polanie.
Już niedługo skończę to szukanie.
Może zobaczę Janka. Wytęża wzrok.
Patrzy prosto. Patrzy w bok.
Janka nie widzi. Za to zobaczył grzyby.
Duże zdrowe. Cud prawdziwy.
To kuzyni borowika. Duże maślaczki.
Kapelusze mają lepkie niczym ślimaczki.
Zadowolony, szczęśliwy
włożył do kobiałki smaczne grzyby.
Pełen koszyk grzybków mam.
Dobrze że na grzybach się troszeczkę znam.
Zbiorę teraz jagód pełen dzbanek.
Gdzieś na pewno rosną. Może na polanie.
Rozgląda się dokoła. Zobaczył kępkę poziomek
Czerwonych, pachnących. Napełnił nimi dzbanek.
Odszukam teraz Janka. Braciszka młodszego.
Chyba go zobaczę całego i zdrowego.
Szuka, woła. Nie ma Janka.
Gzie się podział? A to niespodzianka!
Bez Janka nie ruszę się z lasu.
Odnajdę go mam sporo czasu.
Hop, hop Janku! Braciszku kochany!
Czas wracać do domu, do taty i mamy.
Próżno woła. Janek nie wraca.
W krainie bajek właśnie się obraca.
Janek, gdy opuścił Franka w lewą ruszył stronę,
Tam, gdzie ujrzał krzewy zielone.
Pod krzewami odpocznę chwileczkę.
Zaraz potem poszperam troszeczkę.
Grzybka smacznego poszukam wszędzie.
Może gdzieś schowany w trawie będzie.
O! są grzybki! Jakie kolorowe.
Na pewno są smaczne, smaczne i zdrowe.
Piękne te grzybki, wystrojone.
Mają kapelusiki duże, czerwone.
Czerwone kapelusze w kropki białe.
Na nóżkach mają butki małe.
Zerwę grzybki. Do kobiałki włożę.
By im było miękko, kobiałkę mchem wyłożę.
Na dnie kobiałki mech rozścielił.
Leżą muchomory niczym w pościeli.
Idzie dalej. Widzi grzyby.
To trujące. Rzucę je w pokrzywy.
Takie brzydkie, nóżki białe,
Pękate, chyba robaczywe całe.
Kapelusze w jednym kolorze.
Brudne, brązowe - to muchomory może?
Nie wie Janek mały, że ten grzybek,
który wyrzucił to prawdziwek.
O, znowu grzybek! Kapelusz ma kolorowy.
Nie zniszczony, całkiem nowy.
Z wierzchu zielonkawobrunatny,
zaś od spodu – szkarłatny.
Nóżka jego karminowa.
Trudno się grzybkowi w trawie schować.
Zerwę grzybka. Włożę do koszyka.
O ile się nie mylę to brat borowika.
Oj ten Janek. Zbiera grzyby trujące
zdrowiu i życiu zagrażające.
Borowik szatański obok muchomora spoczywa.
Zielony mech grzyby okrywa.
Nie ma Janek ochoty na dalsze szukanie.
Urządzę sobie na mchu wygodne spanie.
Frankowi powiem, że grzybków więcej nie było
albo po prostu, że zbieranie mi się znudziło.
Na miękkim mchu główkę swą złożył.
Szybko małego Janka sen zmorzył.
Nagle przeciera Janek oczy. Królowa przed nim stoi.
Janek nic a nic królowej się nie boi.
Czy to jawa, Czy to sen?
Mały Janek zastanawia się.
Prawdziwa królowa w koronie szczerozłotej.
Przyjechała do lasu w karecie złotej.
Do Janka rękę wyciąga. Chodź mój syneczku.
Przeziębisz się w lesie. Wracamy do zameczku.
Moja matka królową? Nie do wiary!
Tu się dzieją dziwy! Tu się dzieją czary!
Chodźmy do karety. Pojedziemy do zamku.
Tam poleżysz w łóżeczku mój kochany Janku.
Nie chcę jechać, w lesie zostanę.
Przyszedłem z Frankiem na grzybobranie.
Co ty powiadasz? Szybko doktora!
Mój synek bredzi. Męczy go jakaś zmora.
Pędzą do zamku. Wio koniki! wio!
Szybko, szybko! Wio, wio, wio!
Co robić? - myśli Janek,
aby królowej nie smucić jakiś czas w bajce zostanę.
Królowo matko jestem zdrów jak ryba.
Guza tylko nabiłem zrywając dużego grzyba.
Jedźmy szybko do zamku. Czuję pustkę w brzuchu.
Pyszne jedzonko podniesie mnie na duchu.
Zjem udko kurze, kotlet wieprzowy
oraz ziemniaczki z sosikiem grzybowym.
Na deser kompot truskawkowy,
lody bananowe i krem ananasowy.
Wszystko to dostaniesz syneczku kochany.
Właśnie do zamku dojeżdżamy.
Lokaj w liberii ze złota
otwiera olbrzymie wrota.
Stajenny podbiega do koni.
Pędzi jakby go ktoś gonił.
Król ojciec wychodzi na powitanie.
Królowej podaje swoje ramię.
Witaj ojcze królu łaskawy
wracamy właśnie z leśnej wyprawy.
Wesoło było w lesie, zbierałem grzyby.
Sparzyłem nogi, gdy wpadłem w pokrzywy.
Zrywając pod krzaczkiem grzybka małego
nabiłem guza - takiego ogromnego.
Przeraziłem się, padłem zemdlony.
Dlatego jeszcze jestem blady, zielony.
Nie poznałem królowej matki.
Chciałem wracać do wiejskiej chatki.
Lecz teraz pamięć odzyskałem.
Wiem, że między wami się chowałem.
Może potrzebny doktor? - pyta król zmartwiony
idącej obok niego królowej- żony.
Syneczkowi trzeba odpoczynku i pożywienia.
Wszak bredzi z przemęczenia.
Nie będę zmieniała podróżnych szat.
Chodźmy prosto do jadalnych komnat.
Wchodzą do sieni. Janek rozgląda się ciekawie.
Na pokłony poddanych odpowiada łaskawie.
Minęli jeden korytarz, drugi, trzeci, czwarty.
Wreszcie widać drzwi szeroko otwarte.
Drzwi prowadzą do jadalnej komnaty.
Prowadzi ich tam lokaj brodaty.
Weszła królowa. Za nią król łaskawy.
Na końcu mały Janek wszystkiego ciekawy.
Na środku komnaty stoi stół olbrzymi.
Okrągły, zastawiony potrawami dymiącymi.
Jakie pyszne dania - myśli Janek.
Nawet gorącej czekolady pełny dzbanek.
Rosół z królika, pieczeń wieprzowa
królik, indyk, rolada wołowa.
Befsztyk cielęcy, kaczka nadziewana
sarna w ananasach, kura w cieście zawijana.
Ziemniaczki, kluseczki, surówek cztery miseczki.
Na deser galaretka z bitą śmietaną oraz zupa nic z pianą.
Lody waniliowe oraz bakaliowe.
Takie pyszności. Ślinka mi leci.
Co mam wybrać? A może jest mielony kotlecik?
Po kolei wszystkiego kosztuje.
Rodzice kochani - czegoś mi tu brakuje.
Ach już wiem! - zjadłbym kaszę ze skwarkami
albo mleczko z sucharkami!
Patrzy królowa na syneczka.
Chyba jednak płożę cię do łóżeczka.
Takie pyszności, a ty grymasisz.
Przecież mleka i kaszy nie znosisz.
Idź do łóżeczka, wyśpij się kochanie.
Wszak jutro jedziesz na polowanie.
Coraz bardziej podoba mi się w zamku.
Jutro zobaczę prawdziwe polowanko.
Obudził się Janek wcześnie rano.
Jestem głodny kochana mamo!
Otwiera oczy, wstaje.
Co się ze mną dzieje? Swego pokoju nie poznaję.
Ach! uderza się w czoło. Jestem w bajkowej krainie,
która z czarownic i wróżek słynie.
Ubiorę się prędziutko, zjem śniadanie.
Przecież to dziś odbędzie się polowanie.
Ubrany, uśmiechnięty wybiegł z zamku.
Ujrzał myśliwych stojących na ganku.
Stajenny podbiega z kucykiem dla Janka.
Siadaj królewiczu, ruszyła już naganka.
Trębacze oczekują od króla zgody,
by dąć w trąby, śpieszno im na łowy.
Po chwili w trąby zadęto.
To sygnał, że polowanie rozpoczęto.
Ruszyli myśliwi na swych rumakach.
Pędzą do kniei, czają się w krzakach.
Każdy myśliwy zajmie swoje stanowisko.
Będzie czekał, aż zwierz podejdzie blisko.
Zwierzyna spłoszona kołatkami naganiaczy
wejdzie prosto na stanowiska myśliwych oraz trębaczy.
Ogary poszły w las.
Teraz na myśliwych przyszedł czas.
Mały Janek przygląda się ciekawie
tej myśliwskiej zabawie.
Żal mu ogromnie zwierzyny
tej, która wpadnie w ramiona myśliwych.
Słychać ogarów skowytanie
przekształcające się w głośne ujadanie.
Dopadły niedźwiedzia, drapią pazurami.
Niedźwiedź broni się swymi łapami.
Wybiegają myśliwi do strzału gotowi.
W strzelbach mają kule z ołowiu.
Stójcie! - królewicz krzyczy.
Dajcie spokój leśnej dziczy!
Niech ogary puszczą zwierzaka.
Wy na powrót schrońcie się w krzakach.
Dość już polowania. Brzydka to zabawa
bezbronnym zwierzętom śmierć zadawać.
Ja opatrzę misia zranionego.
Wszak nie rzuci się na mnie. Nie wyglądam na myśliwego.
Król zastępuje Jankowi drogę.
Na to królewiczu zgodzić się nie mogę.
Mój kochany synu nie puszczę cie do misia.
Szanowni myśliwi - polowanie skończone dzisiaj.
Wracamy do zamku. Urządzimy bal.
Zaprosimy tysiąc par.
Trębacze dali sygnał do odwrotu.
Nie mamy w lesie już nic do roboty.
Śpieszmy na zamek. Uprzedźmy królową,
by szykowała na wieczór szatę balową.
Wracają myśliwi niezadowoleni.
Postępowaniem królewicza oburzeni.
Mały królewicz na przedzie.
Myśliwych do zamku na bal wiedzie.
Wjechali na dziedziniec. Królowa ich wita.
O przyczynę rychłego powrotu pyta.
Król przygładził wąsa. Po czym opowiedział żonie
jak dzielny królewicz wziął misia w obronę.
Królowa matka szczerze zadowolona.
Bierze syna w swe ciepłe ramiona.
Wtem ktoś szczypie w łokieć Janka.
Zdaje mi się, że słyszę Franka.
Janku, Janku! Kochany bracie!
Obudź się!. Czas wracać. Rodzice czekają w chacie.
Janek przeciera oczy. Co się dzieje?
Czy to noc? Czy już dnieje?
Obudź się Janku. Jesteśmy w lesie.
Ta czarna chmura zaraz deszcz przyniesie.
Musimy się pośpieszyć. Zaraz lunie.
Ta chmura prosto na nas sunie.
Do chaty daleko. Nie zdążymy.
W domu leśniczego przed deszczem się schronimy.
Franku wyrwałeś mnie z bajkowej krainy.
Mogłem tam zostać mężem perskiej hrabiny.
Oglądałem króla, królową panią.
Zaprzyjaźniłem się ze starą nianią.
Byłem królewiczem. Poddani mnie kochali.
Należne mi honory z szacunkiem oddawali.
Padali przede mną na kolana.
Wołali chip, chip, hura! - na cześć królewicza Jana.
Ach! Franku jak dobrze królewiczem być.
Nic nie robić tylko jeść i pić.
Weź kobiałkę Janku i w nogi.
Do leśniczówki kawał drogi.
Swe senne przygody opowiesz mi w chacie,
gdy z rodzicami usiądziemy przy herbacie.
Do leśniczówki przybiegli w ostatniej chwili.
Gospodarze chłopców do środka zaprosili.
A gdzie rodzice? Kto się wami w lesie opiekuje?
Żona leśniczego chłopców wypytuje.
Rodzice są w pracy, a niania która nas pilnowała
położyła się do łóżka, głowa ją rozbolała.
Prosiła byśmy się grzecznie bawili i wrzasków nie czynili.
Kiedy z bólu oczy przymknęła, myśmy się cicho wymknęli.
Nieładnie zrobiliście, nianię na stres naraziliście.
Zaraz do niej zadzwonimy o waszym u nas pobycie powiadomimy.
Widzę kobiałki z grzybami.
Tyle grzybów nazbieraliście sami?
Pokażcie chłopcy swe zbiory.
Przecież w tej kobiałce same muchomory!
Trzeba je wyrzucić. To grzyby trujące.
Kto je spożyje nie ujrzy więcej słońca.
Takie kolorowe grzybki śmierć zadają?
Przecież tak smacznie i okazale wyglądają.
W drugiej kobiałce jakie macie grzyby.
O borowik, kurka, maślaczek, prawdziwek.
To się wasza mama ucieszy ogromnie.
Który zna się na grzybach? Ja. Odpowiada Franek skromnie.
Patrzy Fanek przez okno.
Grzybki w lesie mokną.
Żona leśniczego wesoło się uśmiecha.
Taki deszczyk to dla grzybów uciecha.
Obmyje im kapelusze. Będą jak nowe.
Podrosną pięknie. Urodzą młode.
Przestało padać. Słoneczko wyjrzało.
Rozgoniło chmurki, blaskiem zajaśniało.
Chłopcy gospodarzy żegnają. Na swą nianię czekają.
Chociaż boli ją głowa, po chłopców przyjechać jest gotowa.
Chłopcy obiecali, że więcej nie będą sami z domu się wymykali.