Siedząc wygodnie w głębokim pluszowym fotelu babcia zaśmiewała się do łez, aż dziadek zerknął w jej kierunku. Teraz to jej się chciało śmiać, gdy kuchnia lśniła czystością, ale w południe nie było jej do śmiechu. Kuchnia w „żabim domu” wyglądała jakby przeszło przez nią tornado, a to za sprawą maleńkich muffinek jagodowych. Poniekąd piątka niesfornych wnuków, spędzająca u babci wakacje była przyczyną tego bałaganu. Właściwie to babcia nie pamiętała już, które dziecko rzuciło hasło „ciasteczek”. A jako, że była bardzo łasa na słodycze, od razu ten temat podchwyciła. Zazwyczaj to miała w domu coś słodkiego ze względu na odwiedzające ją wnuki ale, że teraz były u niej na co dzień, to wszystkie słodycze zostały wymiecione. Przypomniało jej się, że zostało trochę zamrożonych jagód, akurat tyle ile potrzeba do muffinek jagodowych. Postanowiła je upiec ze swoimi małymi cukiernikami. Dzieciaki od razu były chętne do pomocy. Czy aby mamy wszystkie składniki, zastanawiała się babcia, gdy tymczasem dzieci zaczęły gromadzić już potrzebne produkty. A, że babcia często piekła muffinki, to przepis ten wisiał na lodówce. Najstarsza Marysia dyrygowała dzieciakami. Patryk – drobny blondynek- już stawiał cukier i mąkę na stole. Babcia musiała pokazać gdzie trzyma proszek do pieczenia, sodę oraz pozostałe potrzebne składniki. Kiedy Franuś chciał podać jajka, Marysia krzyknęła:
- Franusiu nie dotykaj jajek, bo będziesz chory i pójdziesz do szpitala.
- Dlaczego- zainteresował się Franuś, trzymając już jajko w ręce.
Franuś to czterolatek, który dołączył do dziewięcioletniej Marysi, Zosi i Zuzi- sześcioletnich bliźniaczek- oraz Patryka- rówieśnika bliźniaczek, którymi babcia opiekowała się od początku letnich wakacji. Babcia ma duży, piękny dom, położony w malowniczej okolicy a, że pomalowany jest na zielono, wszyscy nazywają go „żabim domem”. Dzieci czują się tutaj jak na wczasach. W pobliżu jest mała rzeczka oraz duży stary las.
- Kiedy ja byłam malutka- kontynuowała Marysia- miałam może ze dwa latka, to leżałam w szpitalu. Byłam bardzo chora. Miałam biegunkę, wymiotowałam. Mamusia mówiła mi ,że zaraziłam się salmonellą, tylko nie wiadomo gdzie, bo ani domownicy ani dzieci w żłobku, do którego chodziłam nie były chore. Salmonella to bakteria. Wiesz Franusiu, to takie tycie, tycie robaczki, które wdzierają się do naszego organizmu siłą i niszczą wszystko co napotykają na swej drodze. Można nawet umrzeć. A na jajkach też może być salmonella, lepiej więc ich nie dotykaj – tłumaczyła Franusiowi Marysia.
Franuś spuścił na podłogę jajko, które trzymał w ręce.
- No nie Franusiu, dlaczego zrzuciłeś jajko?- zapytała babcia.
- Bo ja nie chcę iść do szpitala- tłumaczył Franek.
- Franiu, kochanie, wystarczyło dobrze wyszorować rączki , używając dużo mydełka. Pamiętajcie dzieci o myciu rączek, ale nie tylko wtedy, gdy dotkniecie surowe jako. Kiedy jeszcze trzeba myć rączki?- zapytała babcia.
- Przed jedzeniem- szybko powiedziała Zosia.
- Kiedy jeszcze?- dopytywała dalej babcia.
- Jak wychodzimy z ubikacji- wołał Patryk
- Jak dotkniemy pieska, kotka- dzieci prześcigały się w odpowiedziach.
- Po zabawie w piasku- wołał mały Franuś- moja mamusia tak mówi.
- I prawidłowo. W piasku, w ziemi jest dużo robaczków i one czekają tylko na to , by znaleźć sobie w naszym ciele mieszkanie. My nie możemy pozwolić im na to, dlatego tak ważne jest dokładne mycie rączek.
- Po każdej zabawie należy umyć ręce- oznajmiła rezolutna Marysia- i jeszcze jak dotykamy surowego mięsa – dodała.
- Pięknie- powiedziała babcia. A wy macie umyte rączki ? Gdy robimy z jedzeniem też muszą rączki być czyste.
Okazało się, że dzieci chyba zapomniały, bo wszystkie popędziły do umywalki. No a potem to każdy chciał pomagać.
- Babciu, babciu ja wsypię cukier- wołała Zosia.
- A ja wleję mleko- prosiła Zuzia.
Każdy chciał coś wsypać, pomieszać, dolać. Żeby ciasto było pulchniejsze , babcia zawsze przesiewa mąkę przez sito. Tym razem kto to robił? - no oczywiście ten najmłodszy- czteroletni Franuś. Połowa mąki zamiast w misce walała się po stole, a babcia zastanawiała się dlaczego ma takie rzadkie ciasto? Zuzia rozlała mleko, wlewając je do plastikowej miarki. Patryk za bardzo przechylił butlę z olejem, a olej jakby na to czekał. Wielka tłusta plama szybko rosła na stole, przekształcając się w mały wodospad, spływający w dół na podłogę. Pech chciał, że akurat do kuchni wchodził dziadek i nie zauważywszy plamy rozjechał się na podłodze jak długi. Na szczęście niczego sobie nie złamał. Jedynie wieczorem był bardzo obolały. Marudził, że go wszystko boli.
Ten bałagan nieważny, radość panująca wśród dzieci, pozwalała babci to wszystko znieść w miarę spokojnie. No bo cóż winne maluchy, że mają jeszcze takie niezdarne rączki? A trzeba było widzieć miny maluchów, napełniających papilotki ciastem. Część ciasta zamiast w papilotkach znalazła się na stole. Spokojnie można było by zrobić jedną dodatkową muffinkę, ale bez przesady- nie zrobili tego.
Potem z nosami prawie przy samym piekarniku mali cukiernicy zaglądali jak muffinki ładnie rosną w piecu.
A efekt końcowy? Przepyszne muffinki, którymi zachwycali się wszyscy.
Zadowolone buźki dzieci jedzących muffinki , utwierdziły babcię w przekonaniu, że należy dzieci włączać do prac domowych, mimo ogromnego bałaganu, który przy tej okazji robią. Jeśli im na nic nie pozwolimy, to niczego się nie nauczą. A tu nie dość, że upiekły pyszne babeczki, to przy okazji odbyły małe przeszkolenie z higieny osobistej. Na pewno nie zapomną o myciu rączek.