„Cudowny jawor”
Gdzieś daleko w świecie
jest maleńka wioska Kwiecie.
Przed wiekami w samym środku wsi
stała chatka murowana.
Duża, czysta. Na biało pomalowana.
W chacie mieszkał Maciej, który trzy córki miał.
Kochał je. Bardzo o nie dbał.
Dobrze było im we czworo,
choć roboty mieli sporo.
Prowadzili duże gospodarstwo.
Pracowali na nim dziarsko.
Od rana do wieczora harowali.
Ciemną nocą odpoczywali.
Dobrze im się żyło.
Wszystko ich cieszyło.
Pewnego letniego ranka
Skończyła się rodzinna sielanka.
Gdy córki z pola powróciły,
ojca leżącego na podłodze zobaczyły.
Widząc, że to coś poważnego,
wezwały doktora do ojca kochanego.
Przyjechał doktor. Ojca zbadał
i tak córkom powiada:
- bardzo ciężki stan chorego
nie wróży niczego dobrego.
Ja tu wiele pomóc nie mogę.
Chory ma sztywną nogę.
Paraliż coraz dalej postępuje.
Długiego życia ojcu waszemu nie rokuję.
Odjechał doktor. Płaczą córki.
Trzeba wezwać wiejskie znachorki.
Może one pomogą. Przywrócą ojcu zdrowie.
Przecież są z czartami w zmowie.
Najstarsza Jagna szybko się ubrała.
Po Maciejową do wsi pognała.
Przyjechała Maciejowa z wielką paradą.
Na pewno posłuży dobrą radą.
Bada ojca. Przewraca oczyma.
W prawej ręce gałązkę ziela trzyma.
Źle z nim- powiada. Bardzo ciężki stan.
Oj! Nie wiem czy ja radę dam?
Trzy zdrowaśki odmówiła,
chorobie odejść poleciła.
Lecz choroba nie ustępuje,
dalsze części ciała atakuje.
Płaczą córki. Nie chcą ojca stracić.
Gotowe są własnym życiem płacić.
Maciejowa lituje się nad nimi.
Nieznaczny gest ręką czyni.
Posłuchajcie:
-za trzema górami
rośnie jawor zielony,
otoczony wysokimi kasztanami.
Ten jawor zielony
to skarb wielce ceniony.
Wydziela sok, który życie dać może.
Myślę, że i waszemu ojcu pomoże.
Zaraz wam wyjawię co uczynić musicie,
by jaworowy sok przywrócił ojcu życie.
Uważnie słuchajcie:
Gdy pójdziecie po sok
nie wolno zerkać w tył ani w bok.
Nie wolno przemówić słowa,
bo wtedy sok zdrowia nie da.
Potężny władca drzewa jaworowego pilnuje.
Gdy spełni się jego życzenie, dzbanek soku daruje.
Najstarsza córka rusza w drogę.
Ma w pamięci Maciejowej przestrogę.
Bieży szybko za góry,
goni ją piesek mały, bury.
Szczeka. O nogi się ociera.
Jagna szybko nóżkami przebiera.
Lecz piesek biegnie dalej. Pieszczot pragnie.
Żal jest opuszczonego pieska Jagnie.
Obraca się w tył. Pieska tuli.
Piesek drży, cały się kuli.
Wtem wspomniała Jagna Maciejowej przestrogę.
Ja już ojcu nie pomogę.
Wraca do chaty cała we łzach.
Kapią łzy w żółty piach.
Siostry Jagnę witają,
Po naradzie średnią córkę po sok wyprawiają.
Wybiera się średnia córka po sok jaworowy.
Wbija przestrogę Maciejowej do głowy.
Zabrała kolorowy dzbanek
i już wyrusza w nieznane.
Bieży szybko za góry,
goni ją piesek mały, bury.
Szczeka, o nogi się ociera.
Zocha szybko nóżkami przebiera.
Piesek dalej kusi. Lecz Zocha pomna przestrogi,
szybko wyciąga swe długie nogi.
Nie zważa na pieska. Dumnie kroczy.
Spod chusteczki wystaje jej płowy warkoczyk.
Idzie dalej. Widzi żniwiarzy.
Zatrzymuje się, wesoło z nimi gwarzy.
Wtem przypomniała Maciejowej przestrogę.
Ja już ojcu nie pomogę.
Wraca do chaty cała we łzach.
Kapią łzy w żółty piach.
Siostry Zochę witają,
Po naradzie najmłodszą Basię po sok wyprawiają.
Najmłodsza córka po cudowny sok się wybiera.
Kolorową chusteczkę na głowę ubiera.
Zabrała dzbanuszek w kwiatuszki.
Prosi o pomoc dobre duszki.
Bieży szybko za góry,
goni ją piesek mały, bury.
Szczeka, o nogi się ociera.
Basia szybko nóżkami przebiera.
Pamięta, że nie wolno zerkać w bok ani w tył
nawet, gdyby tam sam król był.
Idzie dalej. Żniwiarze w polu pracują.
Słowa powitania wyczekują.
Basia szybko bieży. Pochyla w dół główkę.
Żniwiarze czynią jej wymówkę.
Ona jakby nie słyszała. Szybko kroczy.
Ociera chusteczką załzawione oczy.
Minęła jedną górę. Potem drugą.
Trzeciej góry nie widać bardzo długo.
Martwi się Basia. Słoneczko zachodzi,
a góry nie widać. W bór sosnowy wchodzi.
Ptaszki Basię pocieszają.
Wesoło jej śpiewają:
- jest góra za borem,
za nią polana z zielonym jaworem.
Wreszcie widać górę wysoką
sięgającą ku samiutkim obłokom.
Zaraz za górą stoi jawor zielony
wysokimi kasztanami otoczony.
Wśród gałązek potwór się ukazuje,
który w dzień i w nocy drzewa pilnuje.
Przestraszyła się Basia. Główkę chowa.
Boi się potwora. Olbrzymia jego głowa.
Ciało potwora pokryte łuskami.
Basia ze strachu zalewa się łzami.
- Basiu kochana nie bój się,
Przecież cię nie zjem.
Jeśli spełnisz życzenie me,
w mig spełni się pragnienie twe.
Pełny dzbanek soku ci dam,
bom ja tutaj władca pan.
Chcę byś żoną moją była.
Jutro o tej porze tutaj się zjawiła.
Takie me życzenie.
Rozważ je, daję ci pięć minut na zastanowienie.
Co tu robić?- myśli Basia.
Muszę się zgodzić, jeśli chcę uratować tatusia.
Dobrze potworze. Zostanę żoną twoją.
Jutro o zmroku spełnię obietnicę swoją.
Zabrał potwór dzbanek. Na drzewo się spina.
Korę pnia lekko nacina.
Sączy sok do dzbana.
Basia patrzy jak zaczarowana.
Cieszy się, że ojca uratuje.
Szczęście na jej twarzy rumieniec maluje.
Potwór z drzewa złazi. Do Basi kroczy.
Ma olbrzymie wyłupiaste oczy.
Podaje Basi dzbanek z sokiem.-Pamiętaj moja miła,
abyś obietnicę swą spełniła.
Będę cię wyczekiwał jutro wieczorem
pod tym zielonym jaworem.
Basia drżącą ręką dzbanek zabrała.
Szybciutko do domu pognała.
Szczęśliwa, że ojcu pomoże,
zapomniała na chwilę o strasznym potworze.
Biegnie do chaty z pełnym dzbanem.
Przywrócić ojcu zdrowie jej pisane.
Wpada do izby, gdzie leży ojciec blady.
Nie widać u niego żadnej poprawy.
Szybko do ojca przystępuje.
Po sparaliżowanych rękach całuje.
Ojcze kochany- sok cudowny mam
zobacz- pełen duży dzban.
Kropelkę po kropelce sok do ust wlewa.
Sparaliżowane członki polewa.
Paraliż szybko ustępuje.
Ojciec odzyskuje siły, córce dziękuje.
Nie dziękuj ojcze- z serca to uczyniłam.
Swą powinność spełniłam.
Tuli się Basia do ojca. Ojcze drogi
jutro muszę opuścić rodzinne progi.
By dzban soku cudownego dostać
przyrzekłam władcy jaworu żoną jego zostać.
Spakowała Basia spódnice kolorowe,
bluzeczki, fartuszki atłasowe.
Wybiegła z chaty. Żegna łąki, pola.
Płacze. Nie chce męża potwora.
Lec nic uczynić nie może. Obietnicę spełnić musi,
choć do złamania przysięgi coś ją kusi.
Godziny szybko płyną.
Pora pożegnać się z rodziną.
Ojciec córkę tuli. Zostań Basiu z nami.
Swym odejściem serca nasze ranisz.
-Ojcze wszak przyrzekłam. Dotrzymam słowa.
Żegnajcie! Do odejścia jestem gotowa.
Basiu, córko kochana
jakże to pójdziesz bez żadnego wiana?
Mój narzeczony bogaty. Sporo ziemi ma,
góry złota oraz zamki dwa.
Kłamie Basia, by ojcu nie robić przykrości,
nie zostawiać go w bólu i żałości.
Odeszła. Macha na pożegnanie.
Jeszcze dziś żoną potwora zostanie.
Bieży szybko za góry,
goni ją piesek mały, bury.
Szczeka, łasi się, kuli.
Basia przygarnia pieska, tuli.
Idzie dalej. Żniwiarze w polu pracują,
słowa powitania wyczekują.
Kłania się Basia nisko, żegna z nimi.
Nieprędko zobaczy się z sąsiadami swymi.
Wreszcie ruszyła. Szybko kroczy.
Musi dotrzeć na miejsce przed nastaniem nocy.
Minęła jedną górę. Potem drugą.
Trzeciej góry nie widać bardzo długo.
Potwór pod jaworem stoi. Lubej wypatruje,
rychłego nadejścia oczekuje.
Pełen rozterki, bo słonko zachodzi,
a jego luba nie nadchodzi.
Wtem coś miga między drzewami,
między smukłymi kasztanami.
To Basia w spódniczce czerwonej,
w białe grochy, pachnącej, wykrochmalonej.
Szybkim krokiem zbliża się do potwora.
Witaj potworze. Twego tryumfu pora.
Bierze ją potwór za rękę. Prowadzi do ciemnej jamy.
To jest mój dom- tutaj zamieszkamy.
Skromnie tu,
ale starczy miejsca dla dwu.
Przygotowałem ci z mchu posłanie,
wygodne będzie na nim spanie.
Jeszcze dzisiejszej nocy żoną mą zostaniesz.
Jutro rozpoczniesz w lesie królowanie.
Basia ma ochotę uciec. Z jamy wybiegła.
Na wysoką górę pobiegła.
Lecz po chwili się zatrzymuje.
Wszak przyrzekłam, a ja słowa dotrzymuję.
Zawróciła. Zastała potwora skulonego,
zmartwionego, łzami zalanego.
Podeszła do niego. Jestem gotowa. Możemy ślub brać.
Wszystko uczynię, by ci szczęcie dać.
Potwór otarł łzy. Dziękuje.
Po malutkich rączkach Basię całuje.
O zmroku przed jamę zajechała kareta.
Potwór głośno wita stangreta.
Wesoło z nim gwarzy.
Basia zamyka oczy i marzy,
Że jej narzeczony to królewicz młody,
piękny, silny, zdrowy.
Marzenia potwór przerywa.
Chodź Basiu- moja matka nas wzywa.
Karetą do niej pojedziemy.
Swe przybycie zameldujemy.
Podaje Basi ramię. Pomaga wejść do środka.
Basia w pozłacanej karecie wygląda jak sierotka.
Po długiej podróży kareta się zatrzymała.
Basia swą rękę potworowi podała.
Wysiedli. Basia oczom nie wierzy.
Widzi wspaniały zamek, który ma wysoką wieżę.
Potwór do zamku ją prowadzi.
Uśmiecha się do zamkowej czeladzi.
Stuka do dużych drzwi. Służąca mu otwiera.
Panienkę Basię do środka zabiera.
Weszła Basia do olbrzymiej komnaty,
widnej, czystej, bardzo bogatej.
W oknie wiszą zasłony złotem przetykane
oraz białe firany ręcznie haftowane.
Na posadzce leży dywan puchowy
w kolorze seledynowym.
Na środku stoi stół olbrzymi,przepięknie zdobiony,
miejscami złocony.
Wokół stołu krzesła stoją.
Wszystkie złote oparcia mają.
Pod jedną ścianą stoi duża kanapa.
Zdobi ją złota kapa.
Oszołomioną Basię służąca dalej prowadzi.
O pana zamku spytać nie zawadzi- myśli Basia.
Lecz służąca mówić nie chce
jak pan zamku się zwie.
Przyszły do zamkowej łaźni.
Chłód służącej Basię drażni,
bo tak wiele chciałaby wiedzieć,
a służąca nie chce nic powiedzieć.
W łaźni sześć służebnych panien
wlewa gorącą wodę do dwóch wanien.
Do wody wsypują różne wonności,
które dodają urody i świeżości.
Panny służące Basię wykąpały,
w prześliczną ślubną suknię ubrały.
Prowadzą do kościoła, gdzie czeka narzeczony.
Cudny królewicz wymarzony.
Basia ze zdziwieniem pyta- jakże to być może?
wszak przy zielonym jaworze
złożyłam obietnicę potworowi,
jakiemuś dziwacznemu stworowi.
- Ja nim jestem kochanie moje.
Pokutuję za grzechy swoje.
Będąc królewiczem z nikim i niczym się nie liczyłem.
Bawiłem się, jadłem, wszczynałem bójki, piłem.
Pewna wróżka się zjawiła,
w obrzydliwego potwora mnie przemieniła.
Muszę chodzić w tej skórze smoczej,
zbierać dla ludzi jaworowy soczek.
Skończy się me cierpienie,
gdy w dziewczęcym sercu znajdę schronienie.
Każdego dnia o północy,
wróżka pozbawiona jest swej mocy.
Wtedy przybieram swą ludzką postać.
Godzinę mogę w niej pozostać.
Czy po tym wyznaniu żoną mą zostaniesz,
w jaskini ze mną pozostaniesz?
Basia odpowiedziała- zgadzam się byśmy spróbowali,
wzajemnie moc wróżki pokonali.
Zaraz po zaślubinach na ucztę kroczą.
Królewicz przybrał swą skórę smoczą.
Basia nie lęka się już potwora
tego dziwacznego stwora.
Siada obok niego. Podaje mu swą rękę.
Jest gotowa dzielić z nim jego udrękę.
Minęło sporo tygodni.
Basia w lesie czuje się swobodnie.
Poznała już cały las.
Spędza w nim wolny czas,
a że serce dobre ma,
swego męża potwora już mocno kocha.
Wie, że miłość przyniesie wyzwolenie,
skończy się królewicza cierpienie.
Czas szybko mija.
Godzina pierwszej próby wybija.
Tak się złożyło,
że niewielkie towarzystwo do lasu przybyło.
Dotarli do jaskini, ujrzeli Basię
w całej krasie.
- Dziewczyno uciekaj. Spotkaliśmy potwora,
dziwacznego jakiegoś stwora.
On ci może śmierć zadać-
mówi jakaś dama blada.
- Nie lękajcie się. To mój mąż kochany,
dobry, wesoły, we mnie zakochany.
Na te słowa wszedł do jaskini potwór.
Całe towarzystwo umknęło w bór.
Potwór do Basi podchodzi, dziękuje.
Po małych rączkach żonę całuje.
Dziękuję kochana,
że nie wyrzekłaś się swego pana.
Dzień wyzwolenia bliski,
szeptały mi o tym jaworowe listki.
Wieczorem przy ogniu siadają,
wesoło opowiadają.
Potwór jak zwykle o północy,
pozbył się swej skóry smoczej.
Cieszą się młodzi,
bo czują, że dzień wyzwolenia nadchodzi.
Rankiem potwór poszedł drzewa jaworowego pilnować.
Basia zaczęła obiad gotować.
Wtem usłyszała potężny huk.
Ciało jej przeszedł chłód.
Wybiegła z jaskini. Pędzi w stronę wystrzału.
Widzi leśniczego pochylonego nad olbrzymia skałą.
-Zawróć dziewczę z drogi.
Jest tu niedaleko potwór srogi.
Muszę go zastrzelić, by krzywdy nie czynił.
- Stój panie. Wszak on niczym nie zawinił.
Nie lękaj się. To mój mąż kochany,
dobry, wesoły, we mnie zakochany.
Prędziutko podbiega do potwora,
zielonego, dziwacznego stwora.
Potwór Basi dziękuje,
po drobnych rączkach ją całuje.
Dziękuję żono kochana,
że nie wyrzekłaś się swego pana.
Dzień wyzwolenia bliski,
szeptają o tym jaworowe listki.
Leśniczy nadziwić się nie może
co też taka śliczna dziewczyna widzi w tym potworze.
Jakim cudem żoną jego została?
Jak to się stało, że go pokochała?
Zostawił tę dziwną parę.
Poszedł ustrzelić inną ofiarę.
Małżonkowie wieczorem przy ogniu siadają,
o przeżytym dniu opowiadają.
Potwór do Basi się zwraca- Basiu moja miła
może byś mnie swej rodzinie przedstawiła.
Minęło sporo czasu
odkąd przybyłaś do lasu.
Ani razu w domu nie byłaś.
Na pewno za ojcem i siostrami się stęskniłaś.
Wybierzmy się do wsi z samego rana
moja Basiu ukochana.
Rankiem wyruszyli w drogę,
by odwiedzić Basi rodzinną zagrodę.
Kroczy drogą dziwna para:
młoda śliczna dziewczyna i jakaś poczwara.
Nadchodzą sąsiedzi. Poznali Basię, zatrzymują,
o dziwacznego potwora wypytują.
To mój mąż kochany,
dobry, wesoły, we mnie zakochany.
Idziemy do domu mego,
przedstawię ojcu i siostrom małżonka swego.
Sąsiedzi śmieją się Basi w twarz.
Szydzą- ślicznego małżonka masz.
Winszujemy ci wyboru.
Szkoda, że nie ma więcej takich potworów.
Zaraz byśmy sobie wybrali żonę
z długim zielonym ogonem.
-Żegnajcie sąsiedzi. Śpieszno nam.
O waszą opinię wcale, a wcale nie dbam.
Potwór Basi dziękuje,
po delikatnych rączkach całuje.
Dziękuję żono kochana,
że nie wyrzekłaś się swego pana.
Do wsi wkraczają.
Zdumieni ludzie przez okna wyglądają.
Śmieją się z dziwacznej pary:
młodej dziewczyny i obrzydliwej poczwary.
Widzą już chatę murowaną,
na biało pomalowaną.
Siostry i ojciec stary
zamykają drzwi. Nie chcą wpuścić do domu poczwary.
- Ojcze-otwórz to mój mąż drogi.
Nie bądź taki srogi.
Jeśli mego małżonka do chaty nie wpuścicie,
więcej mnie nie ujrzycie.
Zamyślił się ojciec, na córkę spojrzał,
łzy smutku w oczach córki dojrzał.
Zmiękło mu serce. Do środka oboje zaprosił,
za swe zachowanie przeprosił.
Potwór postąpił krok wprzód.
Wszyscy ujrzeli cud,
bo oto na ich oczach
zachodzi zmiana urocza.
Potwór zrzuca swą smoczą skórę,
staje się pięknym królem.
Żonę po rękach całuje,
za wyzwolenie dziękuje.
Dziękuję żono kochana,
że pokochałaś swego pana.
Odtąd będziemy na zamku mieszkali,
swych poddanych szanowali.